czwartek, 29 października 2009

Cudowna bakteria

Nie spodziewałem się takiego rezultatu dociekań nad „cudem w Sokółce”. Od początku przypuszczałem, że ktoś podłożył tam coś mające skutecznie imitować tkankę ludzkiego mięśnia sercowego, a jest co podkładać – wszak wiadomo, że serce świni jest tak podobne do ludzkiego, że naukowcy w Imutran kombinują nad zastosowaniem świńskich serc w transplantologii.
Tymczasem media cytują dra Pawła Grzesiowskiego z Zakładu Zakażeń i Zakażeń Szpitalnych Narodowego Instytutu Leków, mówiącego o bakterii pałeczce krwawej, zwanej też cudowną: „Rośnie ona na podłożu węglowodanowym, czyli np. na pieczywie, stąd przypisywane jej te wszystkie niesamowite właściwości.”
Od czasu do czasu, przy okazjach podobnych do tej właśnie, przypomina mi się historia opisana przez Sergio Luzzatto, o tym jak o. Pio „pielęgnował” swoje rany mające być stygmatami, za pomocą kwasu fenolowego. Substancja, której miał używać Pio, jako kwas, jest z natury żrąca, więc w kontakcie ze skórą powoduje rany oparzeniowe. Ma też przy okazji właściwości przeciwbólowe – łatwiej zatem znieść brzemię "stygmatów". Mówi się o zapachu kwiatów bijącym od świętych – estry kwasów karboksylowych często mają przyjemną woń i są nawet stosowane w przemyśle perfumeryjnym.
Już w dzieciństwie zwróciłem uwagę, że Dekalog nauczany z rzymsko-katolickich katechizmów nie zawiera przykazania potępiającego celowe mówienie nieprawdy w ogólnym pojęciu, tylko determinuje rzecz do „fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”, czyli, zniesławiania, oczerniania, a to tylko jeden z rodzajów kłamstwa. Tak samo w przypadku siedmiu grzechów głównych – łganie nie jest wśród nich wymienione. Wracając do ósmego przykazania, trzeba przyznać, że jest jak znalazł w sytuacji kiedy złodziej czy pedofil w sutannie zostanie złapany, pierwsze głosy zazwyczaj mówią o usiłowaniach szkalowania duchownego. Nawet kiedy wina zostanie mu udowodniona w sądzie, Kościół robi co może aby – prawda czy nieprawda – jak najmniej wpłynęło to na wizerunek organizacji. Później biskupi biadolą o szarganiu dobrego imienia Kościoła.
Problem niezgodności z prawdą należy także poruszyć w aspekcie szerzenia wiary chrześcijańskiej. Posłużę się tutaj fragmentem pracy dra Edwarda Nowickiego pt. „Chrześcijaństwo w świetle prawdy”.

Niestety, kłamstwo na chwałę bożą zrosło się nierozerwalnie z chrześcijaństwem od samego początku jego istnienia. Zapoczątkowane przez św. Pawła, utrwalone przez pierwszych ojców kościoła, trwało przez cały okres rozwoju i trwa po dziś dzień. Oto co mówił św. Paweł:
"...ale będąc chytrym, chytrością was podszedłem". (1 Kor., 12,16).
"I stałem się Żydom jako Żyd, abym Żydy pozyskał". (l Kor., 9,20).
"Wszystkim stałem się wszystko, abym wszystkie zbawił", (l Kor., 9,22).
"Albowiem jeśli prawda Boga przez moje kłamstwo obfitowała ku chwale Jego, czemuż jeszcze i ja bywam osądzon jako grzeszny?" (Rz., 3,7).
Mając taki "wspaniały" wzór do naśladowania, pierwsi chrześcijanie kłamstwo uważali prawie za cnotę.
Mosheim w "Ecclesiastical History" mówi: "U wielu chrześcijan była ustanowiona reguła, że jest dozwolone w propagowaniu religii korzystać z fałszu i oszustwa, gdy to mogło zapewnić zdobycie jakichś znacznych korzyści". Nawet duchowny, biskup Fell, stwierdza: "W pierwszych wiekach kościoła tak powszechnie było dozwolone fałszowanie, tak łatwowierni byli ludzie, że świadectwo dokonania tego zostało całkowicie zatarte".
Wybitny chrześcijański pisarz Laktancjusz z czwartego wieku tak o tym pisze:
"Pomiędzy tymi, którzy poszukują siły i korzyści ze swej religii, nigdy nie będzie brakło z tego powodu skłonności do fałszu i kłamstwa".
Grzegorz z Nazjanzu, pisząc do św. Hieronima, tak mówi:
"Potrzeba tylko trochę żargonu, aby ludzi oszukiwać. Im mniej co rozumieją, tym więcej uwielbiają. Nasi przodkowie i doktorzy często mawiali nie to, co myśleli, lecz to, co okoliczności i potrzeba dyktowały".
Reeves w swej książce pt. "Apologies of the Fathers" mówi:
"Pomiędzy filozofami przeważała katolicka opinia, że oszustwa pobożne były rzeczą dobrą i ludzie powinni być oszukiwani w sprawach religijnych".
W książce biskupa Euzebiusza, ojca kościoła i wybitnego historyka, pt. "Praeparatio Evangelica", jest rozdział noszący tytuł: "Jak bardzo może być właściwe użycie fałszu jako lekarstwa dla dobra tych, którzy potrzebują, aby ich oszukać".
Biskup Synezjusz pisał:
"Ludzie pragną, aby ich oszukiwać; nie możemy z nimi inaczej postępować". A inny biskup, Heliodor, przyznaje, że: "...fałsz jest dobrą rzeczą, gdy pomaga i nie czyni szkody słuchaczom".


Nie wiem, na ile dokładne są to cytaty, nie badałem na tyle dogłębnie pracy dra Nowickiego, żeby sprawdzać źródła przez niego podawane, ale idealnie odwzorowują one jedyny racjonalny wniosek jaki mogę wysnuć z własnych obserwacji nauk Kościoła w konfrontacji z obiektywną rzeczywistością.

czwartek, 22 października 2009

W odniesieniu do listu JKM

Jak wskazuje tytuł wpisu, jest on odpowiedzią na „List do PT Ateistów”. Autor zawarł w nim kilka osobliwych tez, jak choćby zwieńczająca, która mówi, że ze swoim ateizmem mam siedzieć cicho, a nawet pomimo, iż nie wierzę w Boga, powinienem głosić jego istnienie i propagować religię bo to pomoże ograniczyć przestępczość. Ów pogląd tłumaczy w ten sposób, że jeśli potencjalny zakapior będzie bał się kary boskiej, większe są szanse na to, że nie zrobi mi krzywdy. W teorii może nawet logiczne, lecz jakie staje się kiedy odnieść to do praktyki? Pytanie retoryczne.
Do napisania mojej odpowiedzi skłoniły mnie dwa inne stwierdzenia z przytoczonego listu. Pierwsze z nich brzmi:

„My, wierzący, nie mamy problemów egzystencjalnych. Wy macie: musicie zadać sobie pytanie: "Po co żyjemy?" Bo jak nie po oto, by wypełniać nakazy Dekalogu i zapewnić sobie bytowanie w szczęściu po wsze czasy - no, to właściwie jaki jest sens ludzkiego życia?”

Ja nie mam problemów egzystencjalnych. Nie muszę zadawać sobie pytania „Po co żyję?” W moim rozumieniu dziełem ślepego losu zjawiłem się na świecie. Także przypadkowo pojawiłem się jako człowiek, a nie np. winniczek czy rabarbar. I tyle. Jedni żyją po to żeby dokonać czegoś w życiu, udaje im się to albo nie, inni po prostu spędzają wylosowany im przez przypadek czas. W ogóle nawet do głowy nie przyszło mi myśleć o byciu obciążonym problemami egzystencjalnymi, musie zadawania sobie pytania o sens mojego życia w taki sposób. Mogłem co najwyżej słyszeć, że ktoś ma takie problemy i na głos to wyznaje.
Drugie:

„[…]dlaczego nam przeszkadzacie?
W czym?
W szczęśliwym umieraniu!
My wierzymy, że po w miarę przyzwoitym życiu przenosimy się do Lepszego Świata. I nam to sprawia przyjemność! Lubimy tak właśnie umierać. A Wy nam chcecie tę przyjemność popsuć! Niby dlaczego?!?
Zachowujecie się jak dziecko bez nogi, które psuje koledze rowerek, by też nie mógł na nim jeździć!”


Podejmując takie porównanie, jako niewierzący w Boga i nie poddający się rygorom przypisywanym mu przez jego wyznawców (nie mylić z cywilizowanym prawem) – raczej siebie widziałbym na tym rowerku, swobodnie jadącego, podczas gdy ktoś, kto upośledza swoje życie w imię narzuconych mu przymusów, które zaakceptował, ma obie nogi, poleruje kulę przytwierdzoną u jednej z nich i wyraża pretensje do mnie. O co? Pozwolę sobie zaprezentować moją paralelę. Ktoś wierzący, że podziela zdolność ptaków staje w pozycji tzw. „jaskółki”, zamyka oczy i mówi: „Lecę! Unoszę się ponad wierzchołkami drzew, nad dachami domów, nad mostami i jeziorami”. Tymczasem ja mówię: „Nie, Ty stoisz na jednej nodze”. Nie ma konieczności abym go oświecał – dopóki swoją wiarą nie usiłuje wpływać na mnie. Dlatego jako człowiek wolny od religii, żyjący w kraju, w którym niestety ma ona istotny wpływ na świeckość, zabieram głos.
Moją uwagę zwróciło jeszcze jedno. Lęk pana Janusza, że my, ateiści, chcemy popsuć mu przyjemność umierania w przeświadczeniu, że po w miarę przyzwoitym życiu przeniesie się do lepszego świata. Kiedy wyznawcy religii mówią mi, że będę gotowany we wrzącej smole, bo nie chodzę do kościoła, wcinam kotleta w piątek i używam prezerwatyw – mam tylko ubaw. Czego zatem, jako zdeklarowany wierzący, obawia się pan Janusz Korwin-Mikke gdy słyszy, że Boga, Nieba i Piekła takoż nie ma?

poniedziałek, 19 października 2009

Co jest godne wiary

W dyskusjach na temat istnienia Boga takiego jakim przedstawiają go na przykład Chrześcijanie bądź jego nieistnienia, zwłaszcza w sporach pomiędzy ateistami i agnostykami, bo wśród wierzących dyskusji przecież być nie może lub jest grzechem, cały czas krąży jedna argumentacja mająca dawać przewagę agnostykom nad pozostałymi dwiema grupami: nie ma jednoznacznych dowodów słuszności racji zarówno wierzących jak i niewierzących. Nikt nie potrafi niezbicie udowodnić istnienia panującego nad nami Boga, ale też nie ma o co skutecznie zaczepić się ktoś twierdzący, że Boga naprawdę nie ma. Właściwie, w tej kwestii zdeklarowani wierzący często bywają skłonni do zawarcia swoistej unii z agnostykami. Mamy więc słowo przeciwko słowu.
Z jednej strony mamy między innymi: opowieści o panującym nad wszechświatem miłosiernym i wszechmogącym Bogu, który zresztą to wszystko stworzył, historię pierwszej pary ludzi wygnanych z Raju, później człowieka, który nie chcąc wypełnić bożego polecenia próbuje ucieczki i zostaje połknięty przez wysłaną przez Boga w pościg za nim wielką rybę, wreszcie zapłodnienie kobiety w wyniku działania Ducha Świętego oraz masę innych cudów ze wskrzeszeniem i zmartwychwstaniem w finale, a objawieniem w epilogu.
Z drugiej strony mamy wszystko co widzimy dookoła, zróżnicowaną rzeczywistość, piękno i makabrę, szczęście i nieszczęście – wszystko rozsiane przypadkowym zrządzeniem losu, któremu na przestrzeni czasu człowiek wtóruje swoimi wyborami i postępowaniem. Mamy genialny postęp technologii i przeogromną, ciągle rosnącą liczbę naukowych wyjaśnień istot, zjawisk, których nasi przodkowie nie zdołali zgłębić i zrozumieć. Nic z tych rzeczy nie ma widocznych, namacalnych znamion ingerencji bytów nadprzyrodzonych. Twórcą statków kosmicznych jest człowiek, za trzęsienia ziemi odpowiedzialne są procesy tektoniczne wynikające z budowy globu, na którym żyjemy.
Powróćmy do problemu braku niezbitych dowodów zarówno na istnienie Boga i prawdziwość zawartych w Biblii opowieści, jak też niemożności miarodajnego poparcia słuszności opinii, że Boga nie ma, a Biblia jest oparta na fikcji z najwyżej niewielką ilością wzmianek lub nawiązań do wydarzeń mających miejsce gdzieś w odległej przeszłości. Wierzący dowodów nie mają, a ja…? Całkowicie zgadzam się ze zdaniem, że nie sposób udowodnić nieistnienia panującego nad nami Stwórcy z towarzyszącym mu inwentarzem cudów, przynajmniej w sposób, który przekonałby wierzących, że jak do tej pory się mylili, ponieważ właśnie czegoś w rodzaju cudu trzeba by aby tego dokonać. Jednakże niesamowitość tych wszystkich „niepokalanych poczęć”, wskrzeszeń, zmartwychwstań w zderzeniu z tym, czego na co dzień doświadczam, plus usiłująca ekspansywnie wpływać na życie ludzi organizacja Kościoła sprawiają, że tylko zmuszając siebie samego wbrew własnemu rozumowi mógłbym powierzyć religii cokolwiek z mojego bytu. Szczęśliwie, już w dzieciństwie mój rozum okazał się zbyt silny by poddać się indoktrynacji.
Jest jeszcze coś, co bardzo skutecznie pomogło mi w ukształtowaniu mojego światopoglądu i stanowiska wobec religii. Mianowicie immanentna cecha charakteryzująca nauki religijne, objawiająca się tym, że wyglądają i brzmią one jak wymyślone przez człowieka. Zarówno teza o panującym nad nami wszechmogącym Bogu, jak i przypowieści biblijne, od A do Z biją stereotypami ludzkiej wyobraźni, nie widać w nich nic bożego, czy boskiego, a jedynie ewidentne projekcje ludzkich marzeń, w dodatku najeżonych absurdami, które w interpretacji wierzących mają stanowić dla nas „niezbadaną prawdę”. Co więcej, krzewiący wiarę praktycznie na każdym kroku zdradzają prawdziwe jej źródło, jedną z najgorszych przywar ludzkich, czyli chciejstwo. „Musi być jak mówię, bo ja tak chcę! Moja prawda jest najmojsza!” Szczególnie zabawnie brzmią przy tym słowa: „Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo”. Niedawno czytałem zacytowane w relacji elbląskiego serwisu informacyjnego słowa arcybiskupa Edmunda Piszcza z homilii wygłoszonej przez niego podczas mszy żałobnej w trakcie pogrzebu biskupa Andrzeja Śliwińskiego: „Śmierć jest zjawiskiem, które budzi protest naszej natury. I słusznie, bo w zamyśle Boga jej nie miało być. To człowiek, przez swój grzech, sprowadził śmierć." Czy można bardziej dobitnie obnażyć myślenie roszczeniowe? Siewcy wiary religijnej zdają się nawzajem w tym prześcigać, ojciec Raniero Cantalamessa stwierdza: „Cierpienie jest bez wątpienia zagadką dla wszystkich, szczególnie dla niewinnych ludzi, ale bez wiary w Boga staje się ono niezmierzenie bardziej absurdalne.”
Przypomnę co we wcześniejszych wpisach zaznaczyłem. Nie nawołuję wierzących do porzucenia wiary, nie jestem jak Benedykt XVI, który w Czechach wzywa ateistów do powrotu do „chrześcijańskich korzeni”. Zachęcam tylko tych, którzy nie są zdecydowani co do opcji, a chcieliby się jakoś konkretnie określić do samodzielnego zastanowienia się, rozpatrzenia i wybrania tej, która w ich przekonaniu jest bardziej wiarygodna.

sobota, 10 października 2009

Kościół a ludzka intymność

Jedną z pierwszych dziwnych rzeczy, jakie zastanawiały mnie odkąd zacząłem uważniej patrzeć na nauki Kościoła, było zainteresowanie tej organizacji intymnością płciową ludzi. Kiedy moja wiedza na temat wytycznych Kościoła została poszerzona o kwestię seksu, przyjąłem to do wiadomości z co najmniej zdumieniem. W czasach gdy czekając na dowody istnienia Boga dawałem religii kredyt zaufania byłem małym chłopcem, zresztą jeszcze w dzieciństwie zorientowałem się, że lepiej ten kredyt cofnąć – naturalnie – moje myśli nie były zaprzątnięte seksem, toteż nie przypominam sobie abym wówczas zwrócił uwagę na fakt, że Kościół dyktuje ludziom co ma się dziać pod ich kołdrą a co nie. Prawdopodobnie o nakazach i zakazach Kościoła w tej sferze życia dowiedziałem się kiedy już miałem religię w głębokiej podzięce.
Pierwsze wiadomości na temat obostrzeń moralnych dotyczących seksu przedmałżeńskiego wywołały u mnie śmiech, później było już jednak poważniej. Sprawa środków antykoncepcyjnych. Pominę temat środków farmakologicznych, wiele osób nie przejmujących się religią nie korzysta z nich z osobistych, nie powodowanych zabobonami przekonań, na przykład nie chcąc ingerować w ustrój chemicznie. Weźmy tylko samą prezerwatywę, która przecież nie szkodzi, a do tego chroni przed chorobami przenoszonymi drogą płciową i jest najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym, dającym dużą możliwość wyboru kiedy specjalnie chcemy powołać nowe życie, a kiedy pragniemy jedynie nacieszyć się sobą nawzajem. Wcześniej mała dygresja na temat ogólnie pojmowanej przyjemności. Często spotykam się z odruchowym rozumieniem hedonizmu jako czegoś złego, kojarzeniem go na przykład z egoizmem. Jest to szalenie wąski odbiór rzeczy, cechujący nieumiejętność myślenia na wielu płaszczyznach, w różnych wariantach i punktach widzenia. Najprościej problem podsumowując, kiedy nasze dążenie do poczucia szczęścia odbywa się bez żadnej szkody dla kogokolwiek, z nami samymi włącznie, to nie ma w tym nic złego. Dlatego szokiem było dla mnie kiedy dowiedziałem się, że Kościół potępia stosowanie prezerwatyw. Może nawet potrafiłbym jakoś zrozumieć gdyby te nawoływania skierowane były wyłącznie przeciw farmaceutykom deregulującym naturalne procesy w organizmie, w trosce o zdrowie wiernych. Ale jak powszechnie wiadomo Kościół oficjalnie uważa za dzieło Szatana antykoncepcję w ogóle. W słowach płynących z kazań księży kwitnie teza, że nasze wolne prawo do samostanowienia to podstępne oszustwo Szatana, który w ten sposób chce nas odwrócić od Boga. Nauka Kościoła głosi, że – cytując ks. Arkadiusza Szczepanika – „Jedynym dawcą życia i miłości jest Bóg, który stworzył małżeństwo jako wspólnotę miłości udzielając małżonkom daru przekazywania życia. Antykoncepcja jest odrzuceniem tego daru, a więc wyrazem pogardy dla Boga dawcy życia.”
Jak taką wizję świata, życia, rzeczywistości postrzega autor tego bloga? Kościół mówi Nie prezerwatywom, bo dają możliwość seksu wyłącznie dla przyjemności, a przyjemność to m.in. prosta droga do wyzwolenia się spod niechcianych wpływów. Z tego samego powodu w ogóle czepia się ludzkich spraw seksualnych – z punktu widzenia Kościoła to, jak i inne przyjemne rzeczy powinny być ograniczane i kontrolowane przez dogmat. Co tak naprawdę kryje się pod teorią mówiącą, że akt miłości jest nierozerwalnie związany z otwartością na rodzicielstwo, a unikanie prokreacji jest sprzeniewierzeniem się Bogu? Fundament funkcjonowania Kościoła Rzymsko–Katolickiego, jak również innych wielkich religii monoteistycznych, ale mniejsza z nimi. Tym fundamentem jest system polegający na twardej władzy nad wiernymi, któremu wszelkie myśli wyzwoleńcze są oczywiście nie w smak. Poprzez dogmatyczny nakaz łączenia seksu z odpowiedzialnością za rodzicielstwo Kościół oczekuje, że ci, którzy chcą dajmy na to częstego seksu, zobowiązani są do wielodzietności. Kiedy w konsekwencji tego staną przed obliczem ciężaru utrzymania licznej rodziny, „spoważnieją” i nabiorą pokory wobec Boga, czyli w przypadku naszych szerokości geograficznych – Kościoła Katolickiego.

niedziela, 4 października 2009

Religia wprost

Pierwszym problemem jaki w ramach mojego bloga chcę poruszyć jest religia. Od razu zaznaczę, że osoby, które mimo wszystko chcą być religijnymi może lepiej niech zamkną tę stronę i do niej nie powracają – chyba, że lubią atmosferę niezgody.
Po tym wstępie raczej wiadomo już, że u mnie religia jest na cenzurowanym. Odkąd sięgam pamięcią skręcało mnie kiedy miałem spędzać czas na mszach w kościele. Nie przypominam sobie żebym usłyszał na nich cokolwiek ciekawego, natomiast z wiekiem i rozwojem coraz więcej z tych modłów i śpiewów okazywało mi się absurdalnymi. Od początków usiłowań indoktrynacji mnie po najpóźniej 10 rok życia dopuszczałem jakieś prawdopodobieństwo rzeczywistego istnienia „Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi”, z tendencją – ma się rozumieć – schyłkową. W 1988r., w X rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II otrzymałem od rodziców Biblię w wydaniu dla najmłodszych i zabrałem się do lektury. Okazało się, że zamiast być podstawą mojej niezachwianej wiary w Boga, obcowanie ze Słowem Bożym, w czym oczywiście ogromny udział miał sam Kościół i msze święte, było pierwszym krokiem do mojego wyzwolenia się spod wpływów religii. Skąd ten pozorny paradoks? Myślę, że w dużej mierze z mojej natury, którą charakteryzuje niezależność mentalna. Czerpiąc wiedzę z Biblii jednocześnie oddawałem się temu, czego Kościół w istocie zabrania swoim wiernym, czyli samodzielnemu myśleniu, rozważaniu, analizowaniu i wnioskowaniu – w końcu naczelna doktryna brzmi: "Masz wierzyć choćby nie wiadomo co i nie wątpić!" Miałem coraz więcej wątpliwości takich jak „Dlaczego miłosiernego Boga tak rajcuje zarzynanie baranków?”, czy „Skoro Pan Bóg jest miłosierny i wszechmogący to czemu w Afryce, czy gdzie indziej, rodzą się niewinne dzieci wyłącznie po to żeby sczeznąć najgorszą śmiercią, z głodu?” Odpowiedź księży brzmiała: „Niezbadane są wyroki Pana.” czy jakoś tak, w każdym razie jej wydźwięk był taki, że jesteśmy za głupi żeby to pojąć, ale (znów!) musimy wierzyć, że to jest dobre i basta. Kiedy zaczynałem tracić cierpliwość wobec nielogiczności religii dotarło do mojej świadomości fundamentalne pytanie: „Czy kiedykolwiek doświadczyłem obecności katolickiego, wszechmogącego i miłosiernego Pana Boga, czy kiedykolwiek ktoś udowodnił mi jego rzeczywiste istnienie?”. I nie miałem już więcej pytań do księży.
Czemu to opisuję…? Po co jako kolejny z licznego szeregu, nazwijmy to zwyczajowo „ateistów” (prywatnie o sobie mówię „człowiek wolny”) się wypowiadam…? Kiedy dotarło do mnie, że religia to blaga pomyślałem, że dobrze by było gdyby jak najwięcej ludzi przestało marnować na nią czas, pieniądze, życie. Wiem, że nic mi do życia innych ludzi, tak jak zresztą nic komukolwiek do mojego i jeśli ktoś pragnie to będzie uprawiał religię. Wszystko w porządku dopóki wierzący oddaje się swojej rozkoszy bez szkody dla innych, zwłaszcza tych, którym zdecydowanie to nie odpowiada. I właśnie problem w tym, że religia panoszy się po świecie na zatrważającą skalę, często bezpośrednio szkodząc ludziom, którzy nie mają ochoty na jakikolwiek kontakt z nią. W pierwszych latach mojego wyzwolenia spod wpływów religii nie było jeszcze tak bardzo rozwiniętych nowoczesnych mediów, w szczególności brakowało Internetu, dlatego były to czasy kiedy religia cieszyła się jeszcze wysokim stopniem zainteresowania i czynnego jej praktykowania. Wraz z postępem technologii mamy coraz więcej możliwości wypowiedzenia się, podzielenia swoją opinią i poglądami. Nareszcie do głosu doszli ci, którzy wcześniej zrozumieli czym tak naprawdę jest religia, to dało plon w postaci stron, forów, społeczności internetowych, blogów, video-blogów i t. p., zwracających uwagę na problem, zachęcających do samodzielnej refleksji nad rzeczywistością, co z kolei ma swoje odbicie w statystykach. Powracając do pytania czemu zdecydowałem się dołączyć do grona krytyków religii, odpowiedź nie jest jednoznaczna, składa się na nią kilka aspektów, jak na przykład to, że choć wpływy religii wraz z postępem cywilizacyjnym słabną, jednak wciąż jawi się ona potęgą, dlatego każdy głos proponujący zastanowić się czy tak naprawdę jest ludzkości potrzebna nie pozostaje bez znaczenia.
Na zakończenie dodam i przypomnę, że docelowymi adresatami moich wypowiedzi w zasadzie nie są ludzie wierzący, choć ich też nie odganiam, ale przede wszystkim rozważający i starający się mieć własne, podjęte przez siebie, nie narzucone stanowisko i światopogląd.


Pozdrawiam.

Vitam

Witam wszystkich czytających. Zdecydowałem się na stworzenie bloga chociaż właściwie bardziej lubię czytać niż pisać, poza tym nie mam szczególnie dużo nowego do powiedzenia w jakiejkolwiek dziedzinie. W zasadzie chyba wszystko co ewentualnie miałbym już zostało powiedziane, napisane – mogę jedynie wyrazić to na nowo, swoimi słowami. Pierwotnie koncepcja mojego bloga miała charakter monotematyczny, ale zdecydowałem się zostawić sobie przysłowiową otwartą furtkę na różne kwestie i problemy – zobaczymy co z tego wyjdzie.

Parę słów o mnie. Ekscentryczny, lecz nie w negatywnym tego słowa znaczeniu, najlepiej rzec: indywidualista. Programowo pozytywnie nastawiony do ludzi. Pragnący pokoju, jednak nie za wszelką cenę – szeroko pojmowanemu złu mówię kategoryczne Nie. Miłośnik przyrody, entuzjasta Internetu, języków obcych, amatorsko zajmujący się fotografią krajobrazową.

Dziękuję i pozdrawiam szczególnie tych, którzy dotarli do tego zdania.