niedziela, 4 października 2009

Religia wprost

Pierwszym problemem jaki w ramach mojego bloga chcę poruszyć jest religia. Od razu zaznaczę, że osoby, które mimo wszystko chcą być religijnymi może lepiej niech zamkną tę stronę i do niej nie powracają – chyba, że lubią atmosferę niezgody.
Po tym wstępie raczej wiadomo już, że u mnie religia jest na cenzurowanym. Odkąd sięgam pamięcią skręcało mnie kiedy miałem spędzać czas na mszach w kościele. Nie przypominam sobie żebym usłyszał na nich cokolwiek ciekawego, natomiast z wiekiem i rozwojem coraz więcej z tych modłów i śpiewów okazywało mi się absurdalnymi. Od początków usiłowań indoktrynacji mnie po najpóźniej 10 rok życia dopuszczałem jakieś prawdopodobieństwo rzeczywistego istnienia „Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi”, z tendencją – ma się rozumieć – schyłkową. W 1988r., w X rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II otrzymałem od rodziców Biblię w wydaniu dla najmłodszych i zabrałem się do lektury. Okazało się, że zamiast być podstawą mojej niezachwianej wiary w Boga, obcowanie ze Słowem Bożym, w czym oczywiście ogromny udział miał sam Kościół i msze święte, było pierwszym krokiem do mojego wyzwolenia się spod wpływów religii. Skąd ten pozorny paradoks? Myślę, że w dużej mierze z mojej natury, którą charakteryzuje niezależność mentalna. Czerpiąc wiedzę z Biblii jednocześnie oddawałem się temu, czego Kościół w istocie zabrania swoim wiernym, czyli samodzielnemu myśleniu, rozważaniu, analizowaniu i wnioskowaniu – w końcu naczelna doktryna brzmi: "Masz wierzyć choćby nie wiadomo co i nie wątpić!" Miałem coraz więcej wątpliwości takich jak „Dlaczego miłosiernego Boga tak rajcuje zarzynanie baranków?”, czy „Skoro Pan Bóg jest miłosierny i wszechmogący to czemu w Afryce, czy gdzie indziej, rodzą się niewinne dzieci wyłącznie po to żeby sczeznąć najgorszą śmiercią, z głodu?” Odpowiedź księży brzmiała: „Niezbadane są wyroki Pana.” czy jakoś tak, w każdym razie jej wydźwięk był taki, że jesteśmy za głupi żeby to pojąć, ale (znów!) musimy wierzyć, że to jest dobre i basta. Kiedy zaczynałem tracić cierpliwość wobec nielogiczności religii dotarło do mojej świadomości fundamentalne pytanie: „Czy kiedykolwiek doświadczyłem obecności katolickiego, wszechmogącego i miłosiernego Pana Boga, czy kiedykolwiek ktoś udowodnił mi jego rzeczywiste istnienie?”. I nie miałem już więcej pytań do księży.
Czemu to opisuję…? Po co jako kolejny z licznego szeregu, nazwijmy to zwyczajowo „ateistów” (prywatnie o sobie mówię „człowiek wolny”) się wypowiadam…? Kiedy dotarło do mnie, że religia to blaga pomyślałem, że dobrze by było gdyby jak najwięcej ludzi przestało marnować na nią czas, pieniądze, życie. Wiem, że nic mi do życia innych ludzi, tak jak zresztą nic komukolwiek do mojego i jeśli ktoś pragnie to będzie uprawiał religię. Wszystko w porządku dopóki wierzący oddaje się swojej rozkoszy bez szkody dla innych, zwłaszcza tych, którym zdecydowanie to nie odpowiada. I właśnie problem w tym, że religia panoszy się po świecie na zatrważającą skalę, często bezpośrednio szkodząc ludziom, którzy nie mają ochoty na jakikolwiek kontakt z nią. W pierwszych latach mojego wyzwolenia spod wpływów religii nie było jeszcze tak bardzo rozwiniętych nowoczesnych mediów, w szczególności brakowało Internetu, dlatego były to czasy kiedy religia cieszyła się jeszcze wysokim stopniem zainteresowania i czynnego jej praktykowania. Wraz z postępem technologii mamy coraz więcej możliwości wypowiedzenia się, podzielenia swoją opinią i poglądami. Nareszcie do głosu doszli ci, którzy wcześniej zrozumieli czym tak naprawdę jest religia, to dało plon w postaci stron, forów, społeczności internetowych, blogów, video-blogów i t. p., zwracających uwagę na problem, zachęcających do samodzielnej refleksji nad rzeczywistością, co z kolei ma swoje odbicie w statystykach. Powracając do pytania czemu zdecydowałem się dołączyć do grona krytyków religii, odpowiedź nie jest jednoznaczna, składa się na nią kilka aspektów, jak na przykład to, że choć wpływy religii wraz z postępem cywilizacyjnym słabną, jednak wciąż jawi się ona potęgą, dlatego każdy głos proponujący zastanowić się czy tak naprawdę jest ludzkości potrzebna nie pozostaje bez znaczenia.
Na zakończenie dodam i przypomnę, że docelowymi adresatami moich wypowiedzi w zasadzie nie są ludzie wierzący, choć ich też nie odganiam, ale przede wszystkim rozważający i starający się mieć własne, podjęte przez siebie, nie narzucone stanowisko i światopogląd.


Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz